Kultura nieskażona
Papua Nowa Gwinea nęci przede wszystkim tych , którzy zafascynowani są pierwotnym naturalizmem, a cywilizacja ich gniecie. Szukają więc kultur nieskażonych. Biorąc pod uwagę , że Papuasi obok Aborygenów są najstarszym ludem na Ziemi i prawdopodobnie liczą sobie ponad czterdzieści tysięcy lat – wybór jest dobry. Surowość tych ludzi i ich odporność na kulturę zachodu wyjaśnia fakt dość późnego zainteresowania się tymi ziemiami przez białych barbarzyńców. Aż do lat trzydziestych naszego stulecia Europejczycy byli przekonani, że górzyste i pokryte gęstą dżunglą wnętrze wyspy jest bezludne. Dopiero pierwsze wyprawy do interioru podejmowane po 1930 roku w poszukiwaniu złota pozwoliły ustalić, że w górskich dolinach żyją w całkowitej izolacji plemiona, posługujące się odrębnymi językami - tysiące ludzi, którzy nigdy nie widzieli białego człowieka. Niestety ruszyła wtedy lawina zainteresowań. Choć początkowo jakby w zwolnionym tempie Wnętrzem wyspy zainteresowano się na serio dopiero w latach pięćdziesiątych. Zbudowano pierwsze lądowiska i odcinki dróg. Ale pomimo wysiłków misjonarzy i innych weteranów szerzenia własnej kultury wśród obcych – Papua Nowa Gwinea broni się przed ingerencją. Opór stawiają zwłaszcza starsze umysły – odporne na język, religię, kulturę inną niż ta własna . Stąd wciąż jeszcze warto tam się wybrać i warto poznać z bliska to o czym niedługo będziemy mogli już tylko marzyć – prawdziwą naturę człowieka
Papua-Nowa Gwinea to państwo w Oceanii, w Melanezji, położone w większości na wyspie Nowa Gwinea oraz dodatkowo na około 2800 wyspach. Lądowo graniczy jedynie z Indonezją, ale w najbliższym otoczeniu leżą również Australia i Wyspy Salomona. Papuę-Nową Gwineę oblewają wody Oceanu Spokojnego, Morza Nowogwinejskiego oraz Morza Koralowego. W grudniu 1973 Papua-Nowa Gwinea zyskała autonomię wewnętrzną, a we wrześniu 1975 pełną suwerenność. Do tamtego czasu była odkrywana, zdobywana , wydzierana i przekazywana sobie nawzajem oraz dzielona między siebie przez państwa kolonialne . Swoje macki wetknęli tam i Holendrzy i Brytyjczycy , Niemcy, Austrlijczycy, a nawet Japończycy.
Zanim dotrze się do rdzennych mieszkańców kraju (Papuasi 84%, Melanezyjczycy 15%) trzeba poznać sam kraj, przygotować się na niespodzianki w czasie podróży i zapobiec niepowodzeniu spowodowanemu niedokładnej znajomości realiów. A realia są pyszne dla poszukiwaczy przygód ... i skomplikowane dla wygodnych
Człowieku - nie jedź w ciemno
Papua Nowa Gwinea jest słabo zaludniona ( przy powierzchni 462 tys. km2 5, 5 mln mieszkańców daje średnią gęstość zaludnienia: 12 osób/km2) , klimat równikowy, gorący i wilgotny (Średnia temperatura powietrza i średnie opady dla stolicy kraju wynoszą: w styczniu 28°C i 376 mm, w lipcu 27°C i 137 mm) Występują tu liczne wulkany oraz trzęsienia ziemi ( ryzyko tsunami). Główna wyspa kraju ma charakter górzysty, a komunikacja jest beznadziejna. Słabe zaludnienie, upał i warunki trasportowe nie ułatwiają przemieszczania się. A żeby poznać to, co najpiękniesze, przemieścić się trzeba
W środkowej części rozciągają się Góry Centralne z najwyższym szczytem Górą Wilhelma (4508 m n.p.m.), na zachodzie Góry Owena Stanleya (Victoria, 4073 m n.p.m.) przechodzące na zachód w Góry Müllera z licznymi wulkanami.
Południowo-zachodnią część wyspy zajmuje rozległa, bagnista nizina z główną rzeką Fly (800 km długości). Najdłuższa rzeka kraju - Sepik (1000 km długości). Pozostałe wyspy są pochodzenia wulkanicznego lub koralowego. Klimat równikowy monsunowy, z obfitymi opadami.
Stolica Port Moresby znajduje się w całkowicie innej części wyspy niż jej najciekawsze rejony i większe miasta: Lae, Madang, Wewak, Geroka, Rabaul. Chęć poznania rdzennych i najbardziej pierwotnych plemion wymaga dostania się w głąb wyspy . Najlepiej drogą zwaną Highlands Highway wiodąca z portu Lae w góry.
Jeśli chodzi o język oficjalnie będzie łatwo gdyż urzędowym jest angielski , ale dogadanie się z tubylcami wymaga tutejszego języka pomocniczego pidżin Jest to język pomocniczy o uproszczonej morfoligii i składni , a także o ograniczonym słownictwie, pochodzącym najczęściej z angielskiego i niemieckiego Powstały na skutek przemieszania języków różnych grup społecznych w strefach ich kontaktów oraz dzięki kolejnym misjonarzom.Występuje tu zaledwie około 1300 słów i głównie są to uproszczone do granic możliwości słowa angielskie. Nazwa pidżyn pochodzi od chińskiej wymowy angielskiego słowa business (biznes).W użyciu znajduje się też ok. 700 języków papuaskich.
Papua-Nowa Gwinea jest słabo rozwiniętym krajem rolniczym. 85 proc. społeczeństwa utrzymuje się głównie z uprawy herbaty, kakao, kawy, palmy kokosowej, batatów, ryżu, trzciny cukrowej, orzeszków ziemnych, kauczuku. Duże znaczenie ma rybołówstwo (połów krewetek i tuńczyków) oraz leśnictwo (wyrąb cennych gatunków drzew).
Jednym z podstawowych źródeł dochodów państwa (60 proc. wpływów z eksportu i 20 proc. wszystkich aktywów) jest dynamicznie rozwijający się w ostatnich latach przemysł wydobywczy. Eksploatowane są rudy miedzi, złota, srebra, w niewielkim stopniu również złoża gazu i ropy naftowej.
Do głównych partnerów handlowych PNG należą: Japonia, Australia, Niemcy, USA. Eksportowane się głównie surowce mineralne, kopra (Papua jest jej największym producentem na południowym Pacyfiku), kawa, kakao i olej palmowy. Za dewizy kupuje się przede wszystkim maszyny i żywność.
Warto jeszcze przed wyjazdem dowiedzieć się , że głową państwa jest królowa brytyjska , a reprezentuje ją na miejscu gubernator generalny. Że Papua jest członkiem brytyjskiej Wspólnoty Narodów i wielopartyjną monarchią konstytucyjną z jednoiizbowym parlamentem – Izbą Deputowanych ze 109 miejscami (członkowie wybierani na pięcioletnią kadencję) .Teraz już można jechać
Cudowronek
Cudowronki to rodzina ptaków występujących w Papui Nowej Gwinei , a - co ważniejsze – wizerunek cudowronka zdobi przyjętą 1 lipca 1971 roku flagę tego kraju. Żółty rajski ptak na czerwonym tle panoszy się dumnie obok symbolizujących kraje Południowego Pacyfiku gwiazdek .Chcąc zobaczyć cudowronki i zakładając chęć spotkania prawdziwego Papuasa , żyjącego jak najbliżej natury nie należy marnować czasu na plewy stolicy czy nawet bliższych jej zakamarków, ale natychmiast pędzić w głąb wyspy. Jedź turysto do Tari ( czy raczej leć do Tari )!!! Do Wewak!!!Do Vanimo!!! Leć tam gdzie wiek XXI może i był, ale zawrócił. A zawrócił , bo chronologia lat nie pozwoliła mu wejść. Bo przecież wiek XXI wie, że wolno mu nadejść po wieku XX, który z kolei przybywa w następstwie XIX. Itd, itp. A tam? A tam wiek XXI nie zobaczył ani swojego poprzednika, ani żadnego z wcześniejszych wieków. Zobaczył natomiast Początek Świata. I powiedział „Jak to? Nie wpuściłeś tu mojego poprzednika ani jego poprzednika , a ci ludzie wciąż się uśmiechają?” A Początek Świata odpowiedział „Idź stąd! Idź stąd i zostaw tych ludzi w spokoju. Idź ze swoimi komputerami i telewizją plazmową popisywać się przed tymi , którym się wydaje, że tego potrzebują. Moi ludzie potrzebują mnie.Więc idź stąd i nie waż się unieszczęśliwiać jeszcze i tych” Więc wiek XXI odszedł. I obiecał , że nigdy nie wróci ...
Początek Świata, rascalas i buai
Stolica turysty nie minie. To tu lądują samoloty , to stąd najłatwiej opuścić wyspę. Ale oprócz stolicy warto obejrzeć krainę według podziału na trzy regiony turystyczne. Pierwszy - okolice Wewaku i Madangu – gdzie panuje wybrzeże morkie, a więc plaże i rafy koralowe. Drugi – tereny wzdłuż rzeki Sepik będącej rezerwatem dziewiczej przyrody. I wreszcie trzeci – najciekawszy dla poszukiwaczy przygód i prawdy - górzysty obszar na północ od Mount Hagen. To tu spotkać można pierwotną siłę natury ukrytą w człowieku nieskażonym jeszcze cywilizacją.
Najważniejsza jest nie sama miejscowość zwana szumnie miastem, ale okalająca tę małą miejscowość dżungla. To w niej kryją się prawdziwi Papuasi, plemiona, tajemnicze i kolorowe. Ale by do nich dotrzeć trzeba mieć przewodnika albo dobrego przyjaciela zdobytego na miejscu. Najlepiej gdy uda się to połączyć. Samotne włóczenie się po wyspie niczego dobrego nie wróży. Można zostać zaatakowanym przez rascals – miejscowe gangi, które - dobrze kalkulując - doszły do wniosku , że nic tak nie podreperuje miejscowej kieszeni jak dziany turysta. W dżungi natomiast wieść o białym rozchodzi się w okamgnieniu i w następnym mgnieniu tego samego oka nieszczęśnik otoczony zostanie przez nagich, uzbrojonych mężczyżn o burzliwej fryzurze i dzikim wejrzeniu. Zwykle w dodatku naćpanych i z zębami w kolorze krwi, bo wiecznie żują orzechy buai. (Żute orzechy miesza się w ustach z korzeniem rośliny daka umoczonej w pyle ze zmielonych muszli. To wszystko razem daje konsystencję, która w kolorze przypomina krew). Taka przygoda – nawet jeśli skończy się tylko lekkim poszturchiwaniem dzidą – może zniechęcić do dalszej podróży. Szok jest naprawdę spory. Samotne kobiety niech w ogóle zapomną o tego typu wycieczkach.
Dlaczego Watei jest niezbędny?
Dobry przewodnik – na przykład Papuas o imieniu Watei – nie tylko ułatwi komunikację, zabezpieczy przed przygodami niechcianymi , ale także poprowadzi sobie tylko znanymi ścieżkami do wiosek ukrytych w dżungli, pomoże zaznajomić się z tubylcami, pokaże to, co najciekawsze. I przede wszystkim pomyśli o tym o czym przyjezdny nie . Czyli np. o moskitach , wężach czy jaszczurkach. O wszelkiego rodzaju robactwie, które gryzie, kąsa, ssie i drapie. Pomyśli o odpowiedniej odzieży na upał i ochronie przed deszczem ( parasol). Będzie się drapał po swoim wytatuowanym nosie i dłubał w paluchach swoich zawsze bosych stóp, będzie prowokował swoimi nagimi pośladkami osłoniętymi jedynie jakąś koronką i sikał kilka metrów od „swojego” białego. Ale zna te ścieżki, które prowadzą przez busz do celu, wie jak rozpalić ogień, gdy jest zimno i jak upiec ptaka guria, by nie łamać zębów na łykowatym mięsie. I jest gwarantem bezpieczeństwa. Przewodnik jest - jednym słowem – niezbędny.
Tari
No cóż – droga ze stolicy w głąb nie jest łatwa. Można samolotem dostać się do portu Lae, stamtąd ruszyć złapaną , zdezelowaną terenówką lub ciężarówką do Mt.Hagen Z Mt.Hage samolocikiem, aż do Tari. Wprawdzie droga lądowa z Mt Hagen do Tari teoretycznie istnieje, ale Watei odradza. Stanowczo. Tak więc do Tari treba dotrzeć małą, roztrzęsioną awionetką pamiętająca czasy chyba Chrystusa. Pilot lawirując pomiędzy szczytami górskimi dba o to by pasażerowie nie oddychali zbyt głęboko. Ale dociera na miejsce i nawet ląduje. Nawet wszyscy są żywi. Chciaż Biali – są ledwo żywi
Tari jak Tari. Nic ciekawego, ale Watei kiwa uspakajająco głową i znika w czeluściach buszu. Cierpliwe podążanie za nim się opłaca, bo oto „za chwilę”-wioska. Zanim wioska to roślinność tak piękna, że aż zapiera dech i motyle tak ogromne i kolorowe, że aż się wierzyć nie chce. Pierwsi spotkani ludzie to mężczyźni oczywiście. Cała ich grupa. Mają dzidy i odpowiednie osłony na przyrodzeniach, a wełniste włosy , czerwone zęby i tatuaże na nagich ciałach powodują dreszcze u przyzwoitego Europejczyka. Czy Europejki. Następuje pierwsze obwąchiwanie się i wejście do wioski. Domostwo ciekawe: każda zagroda otoczona jest wałem z gliny i rodzajem fosy. W wale osadzona jest brama wejściowa, ponad którą sterczą zaostrzone pale częstokołu. Wśrodku najważniejsze miejsce to chata z paleniskiem w środku. Ten ogień pali się lub tli non stop wydzielając okropnie gryzący, wieczny dym. Przed chatą rośnie tytoń. Obok ziemniaki. W wiosce mężczyźni mieszkają z dala od kobiet, które „sprowadzają nieszczęścia i choroby”. Co nie przeszkadza im mieć po kilka żon ( które nomen omen chętnie oferują gościom) i to w dodatku takich, które zajmują się całym gospodarstwem, dziećmi i ogrodem. Najważniejszą osobą w rodzinie jest mężczyzna, najważniejszym zwierzęciem świnia. Sporo ich w każdym gospodarstwie i uświetniają „stół” papuaski podczas każdego większego święta.
Przewodnictwo Watei jest ze wszech miar pomocne – dzięki niemu można dotrzeć do najciemniejszych zakątków wioski. Zobaczyć młodą mężatkę ( ciało wymalowane na czarno przez około trzy tygodnie) i wdowę ( twarz wysmarowana gliną , którą zmyje za 9 miesięcy. Wtedy też ponownie wyjdzie za mąż). Obejrzeć cmentarze , które są trwałym elementem każdego domostwa. Watei wyjaśnia to, o czym Biały może już dawno zapomniał : zmarli są najważniejsi. Dla Papuasa zmarły członek rodziny, to wciąż bardziej członek rodziny niż zmarły. Można z nim rozmawiać, prosić o pomoc, o radę, o wsparcie. Trzeba o niego dbać. Dbać by miejsce jego spoczynku było wygodne, suche i ciepłe, a on sam otoczony czcią i szacunkiem. Im więcej zmarłych , tym większy cmentarz przydomowy, ( który często sąsiaduje z ogrodem obsadzonym podstawowym pożywieniem Papuasa - słodkimi ziemniakami kaukau). Watei prowadzi do domu swoich bliskich, którzy, prawdopodobnie ze względu na niego oraz z wrodzonej życzliwości ugaszczaja gości tym, co najlepsze. Tym razem jest to sak sak – masa wytwarzana z miałkiej substancji wydłubywanej z drzewa sagowego. Do tego pieczone banany i ugotowany w mleku kokosowym ryż. Propozycja noclegu nie jest niczym zaskakującym w tej sytuacji . Nieopodal chaty mężczyzn znajduje się chata małżonek , a w niej bardzo wygodne choć niskie legowisko, a nawet coś na kształt moskitiery...
Popandetta
Do Wewak prowadzi przyjemna droga morska z miejscowości Popandetta. Zanim stateczek ruszy warto pójść na miejscowy targ . Kupić tu można słodkie ziemniaki (kaukau), taro, jamy, banany, pomarańcze, ananasy i wiele innych warzyw i owoców... orzechy betelowe - czyli buai - to, co żują non stop tubylcy wprawiając się w stan oszołomienia ( owoce rosnącej często przy domach palmy Arecha Katechy.) Kawę (Papuasi uprawiają odmianę „arabica”), włóczkę, tzw. bilumy – wzorzyste torby rozmiaru tych kangurzych. No i ogromne ilości używanej odzieży , która przybywa tu kontenerami głównie z Australii. Hm... Bazar jest malowniczym miejscem, pełnym porozkładanych wprost na ziemi płacht z towarem i porozsiadanych ( wprost na ziemi), kolorowo ubranych sprzedawczyń. Dodatkową atrakcją są barwne ubrania porozwieszane jak żagle na masztach – z daleka wygląda to jak ogromna , kolorowa, pełna ludzi i towarów łódź. Najbardziej malownicza łódź świata.
Wewak
No, a ta prawdziwa, która dowozi chętnych do Wewak – jednego z wielu miasteczek położonych nad rzeką Sepik – jest może skromniejsza w oglądzie , ale dostarcza nie mniej wrażeń. Pełen tych wrażeń turysta dotarłszy żywy i cały na miejsce jeszcze przez kilka kolejnych dni nie będzie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Tu też przewodnik - tym razem o wdzięcznym imieniu Jaal – potrafi wkraść się tam i pokazać to, co intruz samotny mógłby łatwo przeoczyć.
Jaal przede wszystkim w dżungli czuje się jak w domu. To Jaal przekonuje wszystkich, że w czasie nawet kilkutygodniowej wędrówki przez busz nie można zginąć z chłodu ( rozpalenie ogniska bez zapałek to pestka ) od ukąszeń ( na ukąszenia wystarczy wysmarować się śmierdzącą , ciemną mazią i tak zostać. Niestety ubranie bardzo w tym przeszkadza.) i ataków innych mieszkańców tego uroczego zakątka ( teraz już wiadomo do czego służy ta wielka maczeta) czy z głodu (gotuje korzeń tarro, udostępnia swoim podopiecznym mleko kokosa i przekonuje , że napój ten jest naprawdę pożywny, piecze na dżunglowym, wieczornym ogniu gąsienice i owady i nie przyjmuje do wiadomości odmowy ich zjedzenia). Jaal jest bezbłędnym przewodnikiem prowadzącym swoich Białych od wioski do wioski wśród tropikalnej roślinności i poprzez wysoką , ostrą trawę kunaj. Jaal jest przede wszystkim wspaniałym człowiekiem, który z pobłażaniem traktuje spoconych, chorowitych, stękających ludzi przybyłych tu nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co – oferuje im to, co ma najlepszego – swoją pomoc, swoją umiejętność poruszania się w tym świecie w którym nikt , kto się tu nie urodził nie ma szans.
Przygoda wokół Wewaku kończy się . Czas obejrzeć samo miasto. Najbardziej polecane są przepiękne , dzikie plaże i rozmowa z tutejszymi misjonarzami przebywającymi w domu zakonnym polskich Palotynów, ( Palotyni mają w Wewak centralę skąd rozjeżdżają się na swoje stacje misyjne) Tutejszy misjonarz ( ksiądz Piotr Rzucidło polski franciszkanin pracujący w Nowej Gwinei od wielu lat ) wciąż nie mający czasu, wciąż gdzieś potrzebny i gdzieś biegnący, zastanawia się przez chwilę nad pytaniem : Jacy są Papuasi? Z perspektywy lat, z perspektywy Białego Człowieka. Ich przyjaciela, ale i wroga. Człowieka, który szanując tę kulturę, nie może nie próbować jej zmienić . Po to tu w końcu jest. Nie potrafi odpowiedzieć i trudno się dziwić. Musiałoby się tu być kilka lat - tak jak on . Oceniać tych ludzi nie obiektywnie, ale w perspektywie. Z nimi przeżywać głód, strach, radość. Rytualne tańce i rozmowy ze zmarłymi. Potworne upały , wszechobecna wszystkich dosięgajacą malarię i bezskuteczną walkę z pasożytami. Otrzeć się o ten koloryt, tę różnorodność. I wtedy, może, można by było coś powiedzieć...choć nie, wtedy też chyba nie bardzo. Ale proszę – jeśli ktoś chce – niech ruszy do którejś ze stacji w głebi lądu , może tamtejsi misjonarze potrafią w dwóch zdaniach scharakteryzować swoją pracę?
Mingende
Można pokusić się o drogę ( samolotem?) z Popandette do Wewak i wtedy warto dotrzeć do wioski Mindenge gdzie znajduje się kościół katolicki i siedziba biskupa. Niełatwo ją odnaleźć, ale warto spróbować. Najpierw prowincja Chimbu , a w niej pięciotysięczne miasteczko Kundiawa. A 12 km od tego miasteczka – Mingende. Z pewnością jakiś miłościwy przewodnik się znajdzie. Mieszkający w Mindenge ojcowie misjonarze - niektórzy od lat jak ojciec Wojciech Niścigorski– jak mało kto znają tutejszych ludzi ich charaktery. Dociera do pobliskich (?) Kronigle, Kendene, Karmel czy Bombri, gdzie czekają na niego jego wierni. Na mszę, na pogaduchy po niej, na wspólne zdjęcie. Mają swoje kościoły, choć niejednokrotnie to proste budyneczki wciąż czekające na odświetniejszy strój. Mają swoje dary dla przyjeżdżającego tu misjonarza – i chociaż zwykle to warzywa i owoce zebrane w przydomowych ogródkach, są naprawde wiele warte dla tych, którzy je wyhodowali. Miejscowi słuchają Słowa Bożego ojca Wojciecha i na dowód tego stawiają i stroją kościół, ze starej butli gazowej zrobią nawet dzwonnicę, malują wizerunki Świetych na ścianach i biorą udział we mszach,w komunii ,bierzmowaniu ... A ojciec Wojciech i jemu podobni misjonarze słuchają swoich wiernych . Dlatego nawróceni tubylcy modlą się w języku pindżin, przywdziewają pióra, skóry i kolory, śpiewają i tańczą w trakcie ceremonii. W trakcie mszy papuaskim zwyczajem po jednej stronie siedzą kobiety, a po drugiej mężczyźni. Papuaskim zwyczajem miejsca pochówku ubogacane są odzieżą czy przedmiotami użytkowymi zmarłego. Mieszkając wśród tego ludu, jak wśród każdego ludu innokulturowego misjonarze musieli nauczyć się nie tylko mówić w tubylczym języku, ale i słuchać, patrzeć i rozumieć. Ale opowidzieć o tym trudno...
To co rzuca się w oczy w Mindenge to szacunek. I umiejętność dialogu. To dlatego biskup w czasie ceremonii bierzmowania przystraja tradycyjne, katolickie nakrycie głowy (mitrę biskupią) żółtym, papuaskim pióropuszem ( piórami rajskiego ptaka) – w dowód szacunku. Za to Papuasi starają się ubrać odświętnie i pięknie i tradycyjnie. Wchodzących w inną kulturę – niejednokrotnie tak odmienną, kolorową, niezrozumiałą – często kusi przekonanie o wyższości własnej.Warto przyjechać do Mingende i do wielu innych misjonarskich miejscowości, by zobaczyć na własne oczy jak ojcowie misjonarze umieją szanować przekonania innych – wcale nie zdradzając przez to własnych wrtości. A wręcz przeciwnie.
Vanimo
Misjonarze w miejscowości Venimo ( m.in ksiądz Wiesław Dec z Polski) też mają swoją opowieść . O tym jak na misji dokarmiają trzy krokodyle, bo mięso tego zwierzęcia jest słodkie i smaczne. O tym, że słona i kryształowa woda oceanu ma właściwości lecznicze na choroby skóry, a pestki papai leczą malarię. O tym, że najpiękniejsze są tu rajskie ptaki i wieczne orchidee. I o godności w prostocie.
Kim są Papuasi
Żeby dowiedzieć się czegoś od Papuasów, trzeba ogromnie dużo czasu. Poznać naturę tubylca, życie, codzienność - można tylko dzięki nawiązanym bliskim relacjom, a tych nie uzyska się z dnia na dzień. Papuas jest nieufny, bowiem od lat starają się ucywilizować go różne religie i rożne kraje. Pielgrzymki turystów, misjonarzy i bussinesmenów wydeptują ścieżki do krainy, którą nie bez kozery nazywa się rajem na ziemi. Ziemia ukazuje swe piękno i szczyci się bogactwem fauny i flory roztaczanym na tle kryształowej wody i surowych w swej prostocie gór. Tylko sam Papuas jest oporny – Biały wchodzi na jego teren, nieprzystosowany i zwykle nie uświadomiony wprowadza swoje zwyczaje, swoją konsumpcję i swoje paradoksy. Z właściwą sobie ignorancją pomija to, co w papuasiej kulturze najważniejsze – czyli ducha, a opisuje z lubością to, co widać na pierwszy rzut oka. Więc Papuasi nauczyli się trzymać swoich dobroczyńców na dystans. Zabawiają go kolorowo pomalowaną twarzą i wzorzystym tatuażem. Opowiadają nieprawdziwe ,ale zadowalające przybysza cuda –niewidy. ( papuasi zmyślają jak nikt na świecie) Pokażą jak podczas inicjacji młodzi chłopcy nacinają sobie skórę na piersiach, bo to widowiskowe. Zdradzą jak to Papuasia żona jest źle trakowana i oddawana w obce ręce, bo Biały lubi takie historie powtarzać później przy piwie znajomym. Jak i te, że tu się jada mięso nietoperza czy węża . Ale prawdę – tę prawdziwą prawdę Papuas zachowa dla siebie. Tajniki kultury kształtowanej od wieków, tworzonej przez pokolenia, zakorzenionej w sercach, w duszach i w umysłach są nie do poznania dla człowieka, którego wrażliwość jest już zbyt stępiona przez zdobycze współczesności. Dlatego właśnie niepowtarzalna, pierwotna , uduchowiona natura Papuasa musi zostać zniszczona przez współczesną cywilizację . Gdyż jest zbyt niezrozumiała