Droga
W ambasadzie chińskiej postaraj się o wizę , wyku bilet do Pekinu...i znajdź wolny miesiąc. Za długo? No to chociaż trzy tygodnie. I tak będziesz chciał potem rzucić pracę i zostać. Czyżby Pekin był aż tak piękny? Hmm, rzecz gustu, ale zwiedzisz go przy innej okazji. Natomiast po przylocie tym razem natychmiast udaj się do jakiegokolwiek biura podróży i zapisz na trzydniową wycieczke do Tybetu. Zapytaj o połączenia Cheng-Du –Lhasa . To najtańsza wersja , która i tak kosztuje (bagatela) 500 dolarów. I musisz jechać pociągiem do Cheng Du. Oczywiście , że to złodziejska cena , ale zaufaj mi – wyssiesz ją do ostatka. Nie spieraj się z nikim , nie dyskutuj z przepisami. Jeśli już dojedziesz do Cheng –Du ( 14 godzin drogi pociągiem „sypialnym”, ale co za przeżycie) i dostaniesz do hotelu wskazanego przez Twoje biuro podróży , uzbrój się w całe góry cierpliwości , bo będa Ci potrzebne Najpierw prawdopodobnie dowiesz się , że do Lhasy możesz wylecieć dopiero jutro. Następnie przydzielą Cię do przewdonika , który będzie pilnował Cię jak oka w głowie, oraz do dziewięcioosobowej grupy złożonej głównie z Chińczyków - tym lepiej dla Ciebie. Pamiętaj o uśmiechu i potakiwaniu. Nie upominaj się o potwierdzenia, przepustki, papiery – i tak przewodnik nie wypuści ich ze swoich rąk. Ale paszportu nie oddawaj! Jeżeli bedziesz musiał czekać dzień lub dwa na termin wylotu – prześpij się w hotelu wskazanym przez biuro. Nie marudź – jest tam wprawdzie ciasno i prysznice wołają o pomstę do nieba, ale cena Cię przekona. Oraz fakt , że umówionego dnia o świcie przyjedzie po Was autobus i zawiezie na lotnisko. Leci się niedługo ( około dwóch godzin) i przyjemnie.
Tybet jest nazywany Dachem Świata ze względu na położenie u stóp nawyższej góry - Mount Everes.Powierzchnia 2, 5 miliona kilometrów, przeciętna wysokość 4500 metrów. Jest to nabardziej niedostępne państwo na świecie głównie ze względu na fakt, że otaczają go liczne łańcuchy górskie ( od 4000-8000 metrów) Mamy tu Himalaje, Karakorum i Konlun. Żródła rzek Saulin, Mekong, Jangcy, Indus, Cangpo. Średnia temperatura w lecie to plus 14 stopni Celsjusza, w zimie minus 4, ale do tego trzeba wziąć pod uwage piekielnie zimne wiatry.
Tybet można podzielić na trzy różniące się nieco części: doliny, pastwiska i pustkowia, a dwa podstawowe tryby życia tutaj to koczowniczy i rolniczy. Rolnicy hodują zwierzęta oraz uprawiają pszenicę , jęczmień, groch i rośliny okopow. Zbieraja ryż, kukurydzę i owoce. Koczownicy wyrabiają wełnę, mięso, masło, ser. Pasą stada jaków, owiec i kóz
Konflikt chińsko - tybetański
Tybetańczycy pochodzą z plemion wędrownych , które dotarły do dorzecza Brahmaputry . Tam się osiedliły , nauczyły uprawiać rolę i dały początek kulturze tybetańskiej. Tybet istniał do 1717 roku gdy wewnętrzne walki o władzę pozwoliły na interwencję Chinom. Te włączyły Tybet do cesarstwa , ale pozwoliły mu zachować autonomię. Później lata całe trwały przepychanki mające na celu zawładnięcie Tybetem lub jego wyzwolenie . W latach 1906-1910 Chiny zajęły Tybet Wschodni i Lhasę , ale w 1912 Dalaj Lama powrócił by rok później proklamować niepodległość kraju. W 1950 Chiny znów napadły na Tybet i w 1951 w zamian za obietnicę autonomii uzyskały tę krainę dla siebie . Ale bezczelne gwałcenie praw tybetańczyków, sekularyzacja klasztorów, kolektywizacja rolnictwa i przesiedlania Chińczyków na teren Tybetu doprowadziły do powstania w 1959. Krwawo stłumionego. Pózniej byłokres rewolucji kulturalnej w latach 1966-76 , który, aż do śmierci Mao –Tse Tunga był dla Tybetańczyków okresem ostrych reperkusji , prześladowań, represji. Był czasem rabunkowej gospodarki zasobów naturalnch. Po śmierci znienawidzonego wodza Tybetańczycy nieco odetchnęli , a Chiny nieco złagodziły swoją politykę. Nie na tyle jednak by można było w Tybecie żyć normalnie. Po zamieszkach w Lhasie w 1989 roku i wystąpieniach antychińskich wprowadzono tam stan wyjątkowy. Na terenie całego tybetu stan ten obowiązywał aż do 1990 roku
Do dziś sytuacja jest napięta , a Tybetańczycy wciąż walczą o niepodległość...
Cudzoziemncy mogą do Tybetu udac się jedynie na organizowaną przez chińskie biuro podróży wycieczkę , trwająca maksymalnie trzy dni. Efekt jst taki , że zanim otrząśniesz się z choroby wysokościowej – już musisz wracać. A jeśli nawet zaaklimatyzujesz się szybko – nie ma co liczyć na poznanie czegokolwiek więcej poza typowymi widoczkami Lhasy. Dlatego trzeba by tu sposobem...
Lhasa
Lhasa leżąca na wysokoci 3683 m n.p.m. przez wieki całe była polityczną i duchową stolicą Tybetu, sercem i duszą Kraju Na Dachu Świata, siedzibą Dalaj Lamów, celem niezliczonych pielgrzymek, a do dzi jest miastem jednego z największych cudów wiata. W VII wieku n.e. Lhasa osiągnęła znaczącą pozycję i zaczęła pełnić funkcję ważnego centrum administracyjnego, kiedy Songsten Gampo (618-649 r n.e) miejscowy władca z Doliny Jarlung (Yarlung) kontynuował wspólnie z lokalnymi wodzami działalnoć rozpoczętą przez jego ojca - zjednoczenie Tybetu. Songsten Gampo przeniósł stolicę do Lhasy i wybudował pałac w miejscu, gdzie obecnie stoi Pałac Potala. W tym samym czasie powstały również wiątynie Ramoche i Jokhang, gdzie zostały złożone figury Buddy przywiezione z posagiem chińskiej i nepalskiej księżniczki Songstena Gampo. Rządy królów z Doliny Jarlung w ich nowej stolicy trwały przez 250 lat. Według chińskich zapisków z Dunhuang w okresie tym Lhasa była miastem ogrodzonym murem z domami o płaskich dachach oraz szlachtą i królami mieszkającymi w namiotach z filcu. Po rozpadzie zjednoczonego państwa tybetańskiego przy wsparciu Mongołów w XIII wieku., stolicę przeniesiono do miasta Nedong, a następnie do Shigatse. W XVII wieku V Dalai Lama pokonał władcę z Shigatse i przeniósł stolicę z powrotem do Lhasy, gdzie na miejscu ruin VII-wiecznego pałacu zbudowanego przez Songstena Gampo postawił swój pałac - Pałac Potala. Lhasa pozostaje stolicą Tybetu od 1642 roku i z włanie z tego drugiego okresu rozwoju miasta pochodzi najwięcej zabytków. Bardzo niewiele pozostało z VII-wiecznej zabudowy miasta. Uważa się, że w okresie przed zajęciem Tybetu przez Chińczyków liczba mieszkańców wahała się pomiędzy 20000 a 30000. Obecnie Lhasa liczy ponad 150 000 mieszkańców i jest wielce prawdopodobne, żeprzeważa ludność narodowości chińskiej.
Trzy dni spędzisz jak Pan Bóg przykazał - będziesz wychodził z hotelu tylko pod opieką przewodnika, zwiedzał świątynie , słuchał tego co na ich temat mają do powiedzenia oficjalnie.Nie jest to zły pomysł, żeby primo uśpić czujność Twojego opiekuna , secundo rozejrzeć się w terenie , tertio obejrzeć kawałek przepięknej kultury tybetańskiej
Pałac Potalajest najważniejszym miejscem w Lhasie i cudem architektonicznym świata. Zbudował go w XVII w miejscu podobnego budynku V Dalaj Lama W Pałacu Potala urzędował rząd tybetańsk a w zimie rezydowali tam kolejni Dalaj lamowie. Trzynastopiętrowy pałac o 1000 pokojach jest zbudowany na zboczu Góry Czerwonej i mieści się w nim osiem grobowcówbyłych Dalaj Lamów. Obecnie po wygnaniu XiV Dalaj lamy i jego rządu z Tybetu pałac pełni funkcję raczej symbolicznej siedziby władcy
Absolutnie świętym miejscem, które jak najbardziej żyje jest świątynia Jokhang, jedno z najświętszych miejsc kultu w Tybecie .Król Songsten Gampo żeniąc się z chińską księżniczką Tang -Wen Cheng zbudował świątynię 1300 lat temu. Tam znajduje się złoty posąg Buddy Sakyiamuni, którego wykonanie przypisuje się samemu Buddzie.
Niedaleko Lhasy znajdują się dwa z czterech głównych klasztorów tybetańskich : Drepung i Sera
Zanim wybudowano Pałac Potala Dalaj Lamowie rządzili Tybetem przy pomocy około 8, 5 tysiąca mnichów w jednym z największych klasztorów świata, klasztorze Drepung, zbudowanym w 1416 roku. Obecnie mieszka tam tylko ok. 600. Tam znajdują się grobowce II, III i IV Dalaj Lamy. Słowo "Drepung" dosłownie znaczy "stos usypany z ziaren ryżu", co odnosi się do dużej liczby białych budynków klasztornych usytuowanych na zboczu wzgórza.
Około 4 km na północ od Lhasy znajduje siędrugi co do wielkości klasztor Sera, Został ufundowany w 1419 roku przez ucznia Tsong'a Khap'y. Klasztor Sera znany jest z debat mnichów, które odbywają się każdego dnia w południe na klasztornym dziedzińcu i chociaż obecnie przebywa tam jedynie kilkuset mnichów ( dawniej było ich około 5 tys) klasztor nadalcieszy się ogromną estymą
Kiedy już Pan Twojego Zwiedzania będzie przekonany , że jesteś jak setki innych turytów , poproś go – uprzejmie acz stanowczo - o kopię pozwolenia na pobyt w Tybecie. Nie, nie , nie pozwól się zbyć , nie zwracaj uwagi na jego protesty i krzyki.Uśmiechaj się i udawaj , że nie rozumiesz angielskiego. Chcesz tę kopię i już – na pamiątkę , na wszelki wypadek. A gdyby tak zatrzymała Cię policja w drodze do kiosku po znaczki pocztowe? Nie możesz przecież ryzykować. Jesteś porządnym obywatelem i nie chcesz wchodzić w konflikt z prawem. Kopię dostaniesz. Od tej pory miej ją ZAWSZE przy sobie, a przy okazji oderwij dolny pasem na którym jest data. Najważniejsze co musi tam być , to spis nazwisk grupy z którą jesteś. Im więcej chińskich nazwisk-tym lepiej dla Ciebie. No i nazwisko przewodnika, podpis, jakaś pieczątka
Trzy obowiązkowe dni minęły. Jutro termin powrotu, przwodnik żegna się po południu i mówi , gdzie i jak spotkacie się dnia następnego. Kiedy zniknie, spokojnie się spakuj i...uciekaj...To znaczy przenieś się do innego pokoju. Nikt o nic nie będzie pytał, nikt Cię nie będzie szukał i na terenie Lhasy nikt nie będzie Cię kontrolował na ulicach. Nastepnego dnia wstajesz już jako wolny człowiek. Zaczyna się najpiękniejsza przygoda Twojego życia. Teraz patrz wokół innym , wolnym okiem
Religia
Lhasa jest jak jedna wielka świątynia pełna mnichów i wiernych. Nie zniszczyły tego wrażenia ani wcześniejszy chiński najazd, ani obecne wbudowanie w tybetańs ką architekturę obrzydliwych , rewolucyjnych pomników, wstrętnych, klockowatych budynków, ani wybetonowany, ogromny plac przed Pałacem Potala czy ogrodzenie murem jezior i gór. Tybetańczycy zdają się nie widzieć wesołego miasteczka obok świątyni , budek z plastikową tandetą tuż przy ścieżkach modlitewnych ani chińskich policjantów kręcących się wokół. Siła tego miejsca polega na spokoju i niezachwianej pewności oraz religijności Tybetańczyków, którzy zdają się nie spoglądać poza horyzont własnej codzienności. Duch tej religii jest wszędzie, a żywią go ludzie, którzy pryjeżdżają tu zewsząd i..są. I nic ich nie zniszczy. Popatrz na ten obrazek: świątynia, która stoi tu od wieków, a wokół nieustanie sunący tłum surowych , podobnych do siebie, ciemnoskórych i ciemnowłosych ludzi. Idą wolnym krokiem, obracają młynki modlitewne i mruczą swoje „O mani padme hum” I nic ich nie zatrzyma, nie pokona , nie zniszczy. Mają swoje święta, swoich kapłanów. Na modłach spędzają większośc czasu . Na wspólnych modłach SIła Tybetu tkwi w grach dzieci na przyklasztornych placach, na przyklasztornych rozmowach młodzieńców o drapieżnych rysach i ostrym, czarnym spojrzeniu, w przykasztornym śmiechu kobiet, których niezwykłą urodę potrafi skutecznie przykurzyć twarde , góralskie życie, i w przyklasztornych czuwaniach pomarszczonych jak stare jabłka żebraków. Siła Tybetu jest we wspólnocie- nie w miejscu. W biernym buncie, pozornie opanowanym, w pozornej obojętności i nieświadomości, w pozorej uległości. Nie daj się zwieść. Tybetańczycy są jak lawa zamknięta w wulkanie, który z zewnątrz wygląda pięknie , dostojnie i spokojnie. Pomrukuje od czasu do czasu , ale koneserzy przyrody wolą nie słyszeć tego odgłosu i mamić się nadzieją , że lawa nigdy się nie wydostanie. Tymczasem zadowalają się oglądaniem wulkanu zzewnątrz. Ty wejdź do środka...
Buddym zaczął się rozwijać w Tybecie w VII wieku. Patronem religii była rodzina królewska. Dalajlamowie objęli władzę w 1642 roku i wtedy to połączyli religię i plitykę. Buddyzm tybetański to nie tylko religia , to całe życie, to codzienność, to wszystko co robią. Religia jest dla Tybetańczyków najważniejsza.
Ostatecznym celem praktyki jest odnalezienie prawdziwej natury umysłu , a można tego dokonać gdy człowiek uwolni umysł od zbędnego balastu – od pożądań, pragnień, fałszywych spostrzeżeń. To potrafi jedynie jaśnie oświecony umysł Buddy. Ludzi emoga tylko dążyć do tego typu doskonałości.
Rano
Udaj się do Świątyni Jokhang i wejdź w modlący się przed nią tłum. Idź z nimi. Ktoś natychmiast weźmie Cię za rękę . Po chwili znajdziesz się wsród grupki, będą Cię wypytywać skąd jesteś i mówić o sobie. I cieszyć się , że dotarłeś aż tu, nauczą Cię modić się na ich różańcu i posługiwać młynkiem modlitwenym. Nauczą Cię , że taki kontakt człowieka z człowiekiem jest czymś normalnym i dobrym.
Najpopularniejsza tybetańska mantra to „O mani padme hum”. Trzy razy dziennie odmawiaja ją wszyscy wierzący. Sylaba „om” jest inwokacją indyjską do Najwyższej Rzeczywistości , ”mani” znaczy w sanskrycie „klejnot”, ”padme” –„w Lotosie”, ”hum” jest wezwaniem o pomoc. Mantrę znajdzie się wszędzie, wypisaną na głazach, budowlach, strojach, amuletach. Każdorazowe powtórzenie całego zdanaia przywołuje Najwyższa Siłę tkwiącą w podstaw egzystencji.
W południe
Jedź rowerem , (który wypożyczysz za grosze na cały dzień w każdym hotelu )do świątyni Sera. Jeżeli pogoda dopisze , możesz po wejściu na jej ogromny teren wspiąć się na jedną z gór i poopalać na jej zboczu, możesz dotrzeć do jedej z mnisich chatek, ukrytych wśród roślinności i skał. Wejdź i porozmawiaj z mnichami. Zobaczysz zdjęcia Dalajllamy , które , ukryte przed chińską policja , jednak zwsze są pod ręka. Dowiesz się , że mnisi płaczą rzadko, gdyż płacz rujnuje życie, że uczą się szczerości i dziecięcej otwrtości na innych ludzi. Przy odrobinie szczęścia dowiesz się też , jak radzą sobie z przeciwnosciami losu i Chińczykami. Jeżeli jesteś płci męskiej , może los będzie CI sprzyjał na tyle , by zobaczyć jeden z podniebnych pogrzebów
Podniebny pogrzeb to praktykowany tu ( głównie wynikający z warunków naturalnych utrudniających grzebanie zmarłych w ziemi) sposób na żegnanie tych , którzy odeszli. Zwłoki zmarłego odpowiednio ściągnięte sznurem do pozycji embrionalnej przenosi się na specjalne ołtarze ( zwykle znajdujące się gdzieś w odległym miejscu śwąitynnego terytorium) . Tam rąbie się je na kawałkii zostawia na pożarcie sępom
....
Jeśli chcesz zjeść coś lokalnego , skosztuj ulicznych przysmaków albo wybierz sobie coś w jednej z małych kanjpek czy restauracyjek...i bez obaw. Ostatecznie możesz też zaopatrywać się w normalnym sklepie spożywczym , ale na to naprawde szkoda cennego czasu
Popołudnie
Spędź je na rynku Jokhang. Najlepiej usiądź w pobliżu wejścia , gdzie zaczepią Cię młodzi Tybetańczycy właśnie wracający z lekcji angielskiego. Co dzień koło szesnastej – jeśli się zgodzisz-będa z Tobą rozmawiać i ćwiczyć wymowę , powiedzą CI , co warto zobaczyć w Lhasiei poza nią , a po kilku wieczorach zosatniesz zaproszony do tybetańskiego domu. Oczywiście jeżeli na to zasłużysz bezpretensjonalnym zachowaniem. To nie lada gratka. Poproszą Cię byś przyszedł za dnia gdyż wedługTybetańczyków zaproszenie po raz pierwszy do siebie po zmroku jest w złym guście. Następnego dnia idź koniecznie! Zobaczysz zkamienicę , w której na klatce schodowej są krany z zimną woda , a za zasłonką toalety - wspólne oczywiście , bo tu żyje się razem. A mieszkania jak wszędzie –pokoje i kuchnia, szafa i telewizor, kanapa. Tyle, że w każdym mieszkaniu jedno pomieszczenie przeznaczone jest na światynię z podobiznami bóstw, zdjęciami , kwiatami...Na Ciebie będzie czekał nakryty stół i przygotowane specjalnie na Twoją cześć czang ( alkohol z owsa) i jaktee ( czarna herbata z jaczym masłem i solą) A za chwilę przyjdą wszyscy sąsiedzi, by Cie zobaczyć, poklepać po głowie i zapytać , jak tam jest . Za tym murem?
Wieczorem
Zajdź do Spring Jingle Cafr &Gallery przy Denji Lin Road 6, czyli przy tej samej ulicy przy której stoi Snow Land Hotel. To niezwykle przytulne i czarujące miejsce prowadzą Huey Lu Ho i jej dwie córki Już po pierwszym wieczorze bedziesz tam witany jak przyjaciel. Huey opowie CI swoje naprawde fascynujące życie, poczęstuje czangiem , posadzi na wygodnej kanapie, przy ławie przy której siedzą już inni. Spotkasz chętnego do rozmowy mnicha, artystę malarza, kótry pokaże Ci które z mnóstwa obrazów porozwieszancyh na ścianach i poupychanych po kątach są jego. Kup obraz - warto go później tachać do domu ( Huey zwinie go w rulon w specjalną tubę i jakoś dasz radę), bo to nie tylko pamiątka , ale prawdziwa nie –oszukana sztuka. Artyzm. Jedzenie też jest pyszne.
Późną nocą
Nie pozostaje nic innego jak powrót do hotelu. Ciemność zapada tu szybko , a ostry klimat i nagły spadek temperatury oraz absolutne pustki na ulicach nie zachęcają do nocnych przygód. Jesteś w górach – tak też żyj...W dzień. Nocą odpoczywaj
Droga do Namqu
Kiedy już poznasz mieszkańców Lhasy – ruszaj dalej w góry. Na przykład do Namqu , gdzie odbywają się coroczne wyścigi konne, na które ściągają rdzenni mieszkańcy najodleglejszych zakątków Tybetu i na okres wyścigów budują namiotowe miasto...
Oczywiście tu to się zacznął schody. Pobytu legalnego brak, a w Namqu o cudzoziemca trudno. Pamiętaj więc przede wszystkim o tym świstku już bez daty , ale za to z nazwiskami itd.(W razie zatrzymania przez patrol pokaż ten własnie świstek i w zaparte twierdź , że jestes tu z grupą. Trudności komunikacyjne , mała łapówka i szybkie oddalenie się z miejsca zatrzymania powinny wystarczyć.) Do Namqu odjeżdża autobus niemal sprzed hotelu ( obsługa hotelowa objaśni) Podróż chociaż długa i dość męcząca ( nawet do 8 godzin , bo drogi czesto są zepsute i trzeba je naprawić) zafascynuje Cię kolorytem. Tybetańczycy im dalej od Lhasy tym są swobodniejsi i bardziej pewni swojego tu miejsca. Usiądź koło jednego z nich. Będzie modlić się obracająć paciorki różańca i uczyć Cię tego samego. Pokaże Ci modlitewnik , który zawsze nosi przy sobie , schowany pod koszulą . Da Ci maleńskie, zadrukowane karteczki w różnych kolorach i pokaże co z nimi robić. W momencie gdy autobus dojedzie do jedego z miejsc upamietniających zmarłych ( kamienne kopce i kolorowe chorągiewki z wydrukowaną mantrą) pasażerowie pootwierają okna i wszyscy , równocześnie wyrzucą owe karteczki ze wspólnym okrzykiem „Lasa Loo!” Śmiało – dołącz się –będzie to przyjęte z życzliwością . Po drodze przystanek .W szczerym polu gdzie po horyzont ani budyneczku nagle wyrasta ...gospoda. A tu jedzenia ile dusza zapragnie. Godzinka odpoczynku i dalej w drogę. Autobus zatrzymuje się od czasu do czasu „na toaletę” Jest to ciekawe odświadczenie, bo wokół ani drzewka, ani pagórka. A potrzeba goni. Poznasz po pierwsze jak wygodne dla tutejszych kobiet jest noszenie dlugich spódnic , po drugie jak taktowni są rodzimi Tybetańczycy.
Gdzie diabeł mówi dobranoc
Na miejscu jest okropnie. Namqu to paskudne , typowo chińskie miasto, wybetonowane , zakurzone i ohydne. Jest tylko jeden hotel , który legalnie melduje cudzoziemców , ale o miejsca tam trudno - zwłaszcza w okresie festiwalu ( wyścigów konnych) . Poza tym potrzebne jest pozwolenie na pobyt w Tybecie. A tego już nie masz. Bez problemu przyjmie każdego hotel w pobliżu „dworca” , ale jest on robotniczy. Ma powybijane szyby, zakazaną obsługę, stoi w dość odludnym miejscu , a wokół pełno mężczyzn pracujących. Nie wiadomo więc czy po zmroku jest bezpiecznie.
Masz do wyboru – radzić sobie samemu . To trudne. Szukać pomocy. To wymaga trochę pracy. Po pierwsze trzeba szukać osoby , która będzie mówić choć trochę po angielsku ( chyba że znasz chiński lub tybetański). Po drugie trzeba tę osobę przekonać , że warto Ci pomóc. A przekonać da się tylko w jeden sposób –musi Cię polubić. Po trzecie trzeba o tę pomoc poprosić. Gdyby się jednak udało spotkać kogoś chętnego do pomocy , najlepiej młodego, mówiącego po angielsku, życzliwego Tybetańczyka ( zaczepiaj, szukaj, pytaj, proś. Jeszcze w autobusie, w czasie drogi lub później na dworcu, w mieście , na ulicy) , z pewnością postara się on o to, by Namqu pokazało się z tej najlepszej , prawdziwie tybetańskiej strony.
Urok namiotu Tybetańczyka
Przyjeciel Tybetańczyk – np . młody ,mówiący po angielsku Tybetańczyk o imieniu Pubudała - zaprowadzi cię od razu tam gdzie trzeba. Festiwal odbywa się w dwóch miejscach. Ogromny stadion gdzie trybuny i wyścigi – to jedno. Ale ważniejszy jest plac wokół stadionu. Tu zjeżdżający z całego Tybetu tubylcy budują na te kilka dni całe miasteczko namiotowe. Dziesiątki ogromnych namiotów mieszkalnych , a wśród nich i te – restauracyjne, i te świetlicowe, i takie gdzie sklepy . Tybetański raj na ziemi. Patrole chińskie owszem – ale tylko z zewnątrz. Do środka zaprasza się „swoich”
Pubudała zgodzi się przenocować cię w swoim namiocie przez kolejne kilka dni. Po kilku dniach kończy się festiwal, a wraz z nim zniknie całe miasteczko, ale dzięki Pubudale można obejrzeć to co najciekawsze. Pod warunkiem , że w dzień siedzi się w namiocie, a wychodzi po zmroku i w przebraniach. Strzeżonego Pan Bóg...i tak dalej.
Namiot Pubudały mieści to , co inne namioty – kilka ogromnych materaców, drewniane, kolorowe skrzynie, stolik , krzesełka , butle gazowe i kuchenkę oraz ogromną liczbę ludzi. Przyjaźń z Pubudałą to kolejne dni w towarzystwie jego licznej rodziny , a później i sąsiadów z innych namiotów. To siedzenie przy stole godzinami , gadanie, jedzenie różności ( a to długaśny , wędzony ser, a to suszone mięso, a to inne ichnie...) picie ogromnej ilości kawy, herbaty i jaktee.Wypalane dziesiątki papierosów. To wieczorne wypady do świetlicowego namiotu gdzie towarzystwo jeszcze większe i gdzie można pograć w madziąg ( niezwykle ciekawa gra), zjeść coś ciepłego i znowu rozmawiać. Nocą dopiero będzie można pooddychać świeżym powietrzem. Ale Pubudała i jego towarzysze będą wtedy w pobliżu – gdyby jakiś patrol ... Mimo, że to jest ryzyko Pubudała i jego towarzysze postarają się byś ostatniego dnia festiwalu mógł obejrzeć finały. A warto. Ten festiwal to nie tylko wyścigi konne , to przede wszystkim manifestacja kultury. Uczestnicy prezentują tradycyjne stroje, fryzury i zwyczaje. Spotykają się w ogromnej masie ci , którzy resztę roku spędzają gdzieś wysoko w górach i raczej w odosobnieniu. Można tu obejrzeć to, co zwie się Prawdziwym Tybetem. Chińczycy o tym wiedzą dlatego cudzoziemcy mają bardzo utrudniony dostęp do tego miejsca . Niezwykle łatwo tu o konflikt , o przepychanki, o regularne mordobicie między jednymi , a drugimi.Wystarczy moment , nieostrożny ruch ze strony chińskiego strażnika. Tak jakby Tabetańczycy wyczekiwali tego momentu właśnie.
Ale Chińczyków wciąż jest wiecej. I są bardzo czujni jeśli chodzi o tybetańskie święta.
Dżasidała
Jeśli Pubudała się z Tobą zaprzyjaźni – jesteś wygrany.Wtedy już po zakończeniu festiwalu przeniesiesz się z namiotu Pubudały do domu rodzinnego któregoś z jego krewnych.Np.jego kuzyna Dżasidały. Na dwa, trzy , cztery tygodnie. Niezwykłe , niepowtarzalne tygodnie jedynej w swoim rodzaju przygody. Dom będzie jak każdy inny - dość brzydki, parterowy, z wychodkiem na zewnątrz. Woda ze studni i to w ograniczonych ilościach. Kąpiele wykluczone- mycie raz dziennie w misce wody – to wszystko.W ciągu dnia za to dzięki uprzejmości Dżasidały i jego rodziny będziesz wywożony w góry ( poruszanie się po mieście pełnym chińskich patroli jest zbyt ryzykowne) Góry w Tybecie!!!Z Tybetańczykami!!! Zbieranie grzybów, rozmowy z pasterzami jaków, brodzenie w maleńkich strumyczkach czy przeczekiwanie deszczu pod kolorowym, wielkim parasolem zabieranym z domu. Wzajemna nauka narodowych tańców, gotowanie wymyślnych dań z zebranych produktów, rozmowy o religii i o tym dlaczego niektóre jaki są białe. Uczenie się od pasterzy „strzelania z bata”, palenie różnonarodowych papierosów i picie tybetańskie piwa. A wieczory w tybetańskim domu w towarzystwie całej rodziny i ogromnej ilości sąsiadów , którzy karmią czym tylko mogą i mówią wszyscy równocześnie.
W ciągu tak spędzonego czasu można się ogromnie dużo dowiedzieć o Tybetańczykach i ich życiu. Ich codziennym życiu i ich marzeniach na przyszłość. O ich historii.
Na takie kilka tygodni warto czekać całe życie . Całe życie później będzie się je wspominać.
Któregoś dnia jednak nagle dojdziesz do wniosku , że czas już jechać dalej. Dżasidala nigdy nie zapyta jak długo będziesz korzystać z jego gościnności, domu, wody, jedzenia. Nigdy też nie przyjmie w zamian nic poza wdzięcznością. Po wyjeździe nigdy więcej się nie zobaczycie ani nie skontaktujecie gdyż poczta chińska nie dostarczy listów w żadną stronę ( zwroty zawsze będą z adnotacją , że adresat nie jest znany). Ale Dżasidala będzie czekał.
Tybetańczycy kiedy żeganają odjeżdżającego przyjaciela dają mu na pożegnanie biały „szalik” z bardzo cieniutkiego materiału, zakończony frędzlami. Dżasidała i jego rodzina nie odprowadzi cię na dworzec gdyż konsekwencje w wypadku zatrzymania cię przez chińska policję byłyby dla nich tragiczne. Ale szaliki dostaniesz . Od nich wszystkich.